poniedziałek, 31 stycznia 2011

Piosenkarka POP - Dadawa ....






DADAWA  -    znaczy   - SURREALISTYCZNY KSIEZYC ...


Dadawa, której prawdziwe nazwisko to Zhu Zheqin, była studentka w południowej części miasta Guangzhou, i  kiedy wygrała konkurs talentów TV na początku lat 1990 rozpoczela sie jej niecodzienna katiera.
Ale pomimo znalezienia się w fast-track pop gwiazdy,najmłodszych lat życia cenila swiadomosc subkultur panstwa Chinskiego  i kariera muzyczna  stala sie tego wlasnie wyrazem .
"(Growing Up) Stworze muzyke mojego pomyslu  i wyobrażam sobie ze  pewnego dnia będę  samotnie, podróżowac  po całym świecie", -  mówila wszystkim.
Fantazja i wyobraznia  sprowadzily ja do Tybetu , Tam wlasnie powstal album  1995 " sister drum "



"To naprawdę zaskakoczylo  mnie," mówi. "Przez jakiś czas byłam  nieszczęśliwa , bo nie spodziewałam sie  nastepstw i konsekwencji Bylam mlodym muzykiem . Mam jednak  nadzieję, że w przyszłości, z innego młodego pokolenia,powstana artysci jak   ja , który nie beda musieli stawić czoła tego rodzaju problem."


Uwazam ze kazdy czlowiek w moim kraju ,  musi zrobić napewno  coś od siebie , zwłaszcza dla kultur etnicznych ,  mniejszości... Wiesz, ludzie lubią kulturę, kiedy podróżuje tam tu  czy tam , mówią  - " wow to fantastyczne  ". jednak  zawsze myślą że czego nie ma tu  - jest zbyt  daleko od nich .... "To wlasnie  upewnilo mnie , że nalezy uczynic krok bysmy  mogli jakos  nawiazac kontakt , obcowac ze soba nawzajem ...pomimo  rozmiarow naszego kraju ."





...

piątek, 28 stycznia 2011

16 marca 2000 Los Angeles .....








Agja Rinpocze



Komisja ds. Wolności Religii, Los Angeles, 16 marca 2000



zanowni Członkowie Komisji,



Dziękuję za Państwa prośbę o informacje na temat swobód religijnych w Chinach. To moje pierwsze publiczne wystąpienie na temat Tybetu pod chińskimi rządami.



--------------------------------------------------------------------------------

Nazywam się Agja Lobsang Thubten Dziumai Gjaco. Jestem opatem klasztoru Kumbum, jednego z najważniejszych klasztorów w Tybecie. Piastowałem też wiele funkcji politycznych na szczeblu centralnym i szczeblu prowincji. Przed ucieczką z Tybetu w 1998 roku byłem między innymi członkiem Komitetu OLPKK (Ogólnochińska Ludowa Polityczna Konferencja Konsultatywna), wiceprzewodniczącym LPKK Qinghai, wiceprzewodniczącym Ogólnochińskiego Stowarzyszenia Buddyjskiego, Przewodniczącym Stowarzyszenia Buddyjskiego Qinghai, wiceprzewodniczącym Ogólnochińskiej Ligi Młodzieży, oraz przewodniczącym Ligi Młodzieży Qinghai. Przed opuszczeniem Tybetu wiedziałem, że planowano powierzenie mi wyższych stanowisk.



--------------------------------------------------------------------------------

Chciałbym Państwu wyjaśnić, dlaczego musiałem opuścić Tybet. Najpierw muszę jednak opowiedzieć, jak zostałem opatem klasztoru Kumbum. Moi rodzice byli mongolskimi koczownikami. Jako bardzo małe dziecko zostałem uznany za nowe wcielenie wielkiego lamy szkoły gelugpa buddyzmu tybetańskiego, szkoły "żółtych czapek". Do tej szkoły należą również nasi duchowi przywódcy: Jego Świątobliwość Dalajlama i Panczenlama. Klasztor Kumbum wzniesiono przed ponad czterystu laty w miejscu narodzin założyciela buddyzmu gelugpy. Opat, zwłaszcza opat tak wielkiego i słynnego klasztoru, zajmuje ważne miejsce w strukturach organizacyjnych buddyzmu tybetańskiego. Jestem dwudziestym pierwszym wcieleniem założyciela Kumbumu. Kiedy zmarł mój poprzednik, rozpoczęto poszukiwania nowej inkarnacji. Uznano za nią mnie i przewieziono do klasztoru, gdzie rozpocząłem studia i trening, które miały trwać całe życie i przygotować mnie do pełnienia funkcji ważnego przywódcy buddyzmu tybetańskiego. Wszystko to zmieniło się, gdy miałem osiem lat. W 1949 roku chiński rząd ogłosił, że Tybet jest częścią Chin i rozpoczął kampanię wyzwalania Tybetu, którą nazwał "pokojową rewolucją". Do 1958 roku, kiedy to ogłoszono tak zwaną "reformę demokratyczną", była ona, rzeczywiście, stosunkowo pokojowa.



--------------------------------------------------------------------------------

Wszystkie klasztory zostały zamknięte, plądrowano lub niszczono ich skarby. Uwięziono wysokich lamów i przywódców. Niektórych torturowano. Mnichów zmuszano do zawierania małżeństw i prowadzenia "produktywnego życia". Masowymi represjami kierowała armia. W prowincji Qinghai, na której terenie znajduje się Kumbum, wyrzynano niewinnych pasterzy, kobiety i dzieci. Mój rodzinny klan - tysiące osób - został zmuszony do opuszczenia ziemi przodków i przepędzony, pod lufami karabinów, na oddalone o setki kilometrów pustkowia. Wielu umarło z głodu. Setki tysięcy Tybetańczyków zginęły na skutek działań władz. Był wśród nich mój ojciec i wielu krewnych. Rok później ta "pokojowa rewolucja" wtargnęła do centralnej części kraju, zmuszając Dalajlamę, naszego duchowego przywódcę, do opuszczenia kraju. Od tego czasu żyje on na wygnaniu w Indiach.



--------------------------------------------------------------------------------

Pewnego dnia, w 1958 roku, zwołano na wiec wszystkich mnichów Kumbumu. Chińscy funkcjonariusze i żołnierze Armii Ludowo-Wyzwoleńczej wymierzyli w nich broń, wzywając do świątyni tłum Chińczyków, który zebrał się przed bramą. Aresztowano około pięciuset mnichów. Zabrano mego nauczyciela, zarządcę i wszystkich mieszkańców naszego kolegium, które przemianowano na "Stołówkę publiczną nr 1". Majątek klasztoru, należący do buddyjskiego ludu Tybetu, skonfiskowali chińscy komuniści. Wyrzucono mnie z klasztornego domu i kazano na siebie zarabiać. Miałem osiem lat. Na szczęście stary mnich z naszej świątyni wziął mnie ze sobą jako przybranego syna.



--------------------------------------------------------------------------------

Jako opat wielkiego klasztoru stałem się najmłodszym "przedmiotem reformy". Musiałem uczęszczać do lokalnej chińskiej szkoły. Moje mnisie szaty zostały zdelegalizowane. Pocięto je i uszyto z nich mundurek. Byłem przerażony. Klasztor stanowił mój cały świat, nigdy też nie traktowano mnie z taką brutalnością.



Dziś wiem, że w tym okresie prześladowań w samej tylko prowincji Qinghai liczba klasztorów zmniejszyła się z ponad sześciuset do mniej niż dziesięciu. Na początku lat sześćdziesiątych przez kilka lat represje były mniej brutalne; zezwolono mi wówczas na ponowne podjęcie studiów religijnych. Ale w 1966 roku rozpoczęła się rewolucja kulturalna Mao Zedonga. Przez Tybet i Chiny przetoczyła się nowa fala okrutnych prześladowań, której ofiarą padła też kultura Tybetu. Równano z ziemią niemal wszystkie klasztory, palono święte pisma, niszczono przedmioty kultu. Mnichów zmuszano do prowadzenia świeckiego życia, zawierania małżeństw, łamania zakonnych ślubów celibatu. Od czternastego do trzydziestego roku życia musiałem pracować na roli w pobliżu Kumbumu. W bardzo trudnych warunkach. Innych mnichów i mnie zmuszano do robienia rzeczy, których nie chcieliśmy robić, do wypowiadania słów, w które nie wierzyliśmy.



--------------------------------------------------------------------------------

Na szczęście w 1980 roku sytuacja zaczęła się poprawiać. Choć nie było mowy o prawdziwej wolności religii, ludzi nie traktowano już z taką brutalnością. Po raz pierwszy od chwili ucieczki Jego Świątobliwości Dalajlamy pozwolono na złożenie oficjalnej wizyty w Tybecie grupie "przedstawicieli" rządu emigracyjnego Jego Świątobliwości. Zwolniono Panczenlamę i wielu innych więźniów, otwierano klasztory, niektórzy mnisi mogli znów praktykować religię. Nasz klasztor otrzymał pokaźną rządową dotację na odbudowę. Tybetańczycy w kraju i na całym świecie odetchnęli z ulgą, licząc na zmiany na lepsze. Byłem wdzięczny za owe zmiany, ale i świadomy tego, że Chińczycy nadal kontrolują mnie, wszystkie klasztory i praktyki religijne.



--------------------------------------------------------------------------------

Polityka wobec religii, jaką od kilku lat prowadzą władze w niektórych regionach Tybetu, rodzi obawy, że nasz kraj może wracać do koszmaru rewolucji kulturalnej. W 1998 roku, na przykład, nasz klasztor oficjalnie zobowiązano do nauczania socjalizmu. W związku z tym w klasztorze zakwaterowano chińskich urzędników, którzy narzucają mnichom swój program edukacji politycznej. Co więcej, polecono nam wyrzec się Jego Świątobliwości Dalajlamy. Miałem pokierować tym przedsięwzięciem w naszym klasztorze. Było to ogromnie trudne, gdyż krytykowanie duchowego przywódcy kłóci się z zasadami naszej religii. Kiedy zaczęła obowiązywać nowa polityka, zrozumiałem, że nie mogę być już prawdziwym przywódcą dla mnichów naszego klasztoru. Gdybym się ugiął i spełnił żądania Chińczyków, aby ratować klasztor, podeptałbym zasady wiary, którym ów klasztor miał służyć.



--------------------------------------------------------------------------------

Chciałbym tu zwrócić uwagę na bardzo ważny element polityki religijnej Chin. Chińska konstytucja stanowi, że wszyscy mają prawo wyboru religii. Inne zapisy konstytucji rozwijają szczegółowe ustawy, mające gwarantować prawa konstytucyjne, nie ma jednak żadnych przepisów, które chroniłyby tak zwaną wolność religii, którą zapisano w konstytucji. Brak ustawy sprawia, że politycy mogą narzucać to, co chcą, a gdy gwałcą swobody religijne, nie ma żadnej drogi odwoławczej. W ten sposób przywódcy polityczni stają się "lisami strzegącymi kurnika" wolności religii. Pewne praktyki religijne są to legalne, to znów, po zmianie linii politycznej, nielegalne i karane. Nie ma żadnej możliwości odwołania się od takich decyzji. Ten klimat niepewności był jednym z czynników, które zmusiły mnie do opuszczenia mojego kraju. Chciałbym, żeby Chiny, zgodnie z konstytucją, przyjęły ustawę w sprawie religii.



--------------------------------------------------------------------------------

Moja osobista sytuacja stała się jeszcze trudniejsza w 1989 roku po śmierci Panczenlamy i rozpoczęciu poszukiwań jego inkarnacji. Panczenlama jest najważniejszym po Dalajlamie przywódcą buddyzmu tybetańskiego. Wszyscy Tybetańczycy niecierpliwie czekali na wskazanie jego następcy. Mieliśmy nadzieję, że nowe wcielenie będzie miało wszystkie przymioty poprzednika, który był wielkim obrońcą naszej religii i mówił z chińskimi władzami bez żadnych ogródek. Wszedłem do "komitetu" powołanego przez chiński rząd w celu poszukiwania inkarnacji Panczenlamy. Rozpoznawanie Panczenlamy przez Dalajlamę i Dalajlamy przez Panczenlamę jest ważną częścią naszej tradycji i historii. Dzaja Rinpocze, nauczyciel zmarłego Panczenlamy, poprosił rząd Chin o zgodę na udział w procesie poszukiwań. Prosił również o udzielenie zgody na konsultacje z Dalajlamą, by nowe wcielenie zostało wskazane zgodnie z życzeniami narodu tybetańskiego.

Rząd powiedział, że zgadza się na wszystkie propozycje Dzaji Rinpocze, i powołał komitet poszukiwawczy. Mijały jednak lata, a władze nie podejmowały żadnych działań. Komitet mógł działać jedynie z upoważnienia rządu, gdyż nie był komitetem religijnym, a rządowym. Umarł Dzaja Rinpocze. Na czele komitetu stanął Czadrel Rinpocze, opat klasztoru Taszilhunpo. W 1995 roku członkom komitetu polecono stawić się natychmiast w Pekinie, by omówić poważny zarzut - rząd oskarżał jednego z członków komitetu, Czadrela Rinpocze, o zdradę, o konsultowanie się z Dalajlamą w sprawie wyboru inkarnacji Panczenlamy. Choć wszyscy zrozumieliśmy, że rząd udzielił komitetowi zgody na zasięganie opinii Dalajlamy, kazano nam poddać krytyce Czadrela Rinpocze i pomóc władzom we wtrąceniu go do więzienia. Kazano nam również wyrzec się Panczenlamy, którego wskazał Dalajlama, i wybrać nowego kandydata. Nie mogłem już milczeć. Odrzuciłem propozycje władz i wygłosiłem oświadczenie, w którym prosiłem rząd o uwolnienie Czadrela Rinpocze i uznanie kandydata Dalajlamy. Odpowiedzią były groźby. Kazano mi wrócić po cichu do mojej prowincji i wykazać się lojalnością wobec chińskiego rządu. Wszystkim członkom komitetu polecono później stawić się w Lhasie na ceremonii losowania ze złotej urny, które, jak zdecydował rząd, miało wyłonić nowego Panczenlamę. Nie chciałem jechać, ponieważ nie wierzyłem w nadzorowany przez władze proces wskazywania inkarnacji. Każdy, kto miał z nim coś wspólnego, doskonale wiedział, że o wyborze Gjalcena Norbu na nowego Panczenlamę zdecydowały władze chińskie. W stosownym czasie trafiłem, chory, do szpitala. Zmuszono mnie jednak do opuszczenia kliniki i udania się, wbrew mojej woli, do Lhasy. Jako członek komitetu podałem się do dymisji, ale nie została ona przyjęta.



--------------------------------------------------------------------------------

Gdybym pozostał w Tybecie, musiałbym wyrzec się Dalajlamy i mojej religii; musiałbym służyć chińskiemu rządowi. Musiałbym uczestniczyć w praktykach, które kłócą się z moją wiarą i moimi poglądami. Jako opat klasztoru Kumbum musiałbym pomagać rządowi w narzucaniu Tybetańczykom mianowanego przez władze Panczenlamy. W ten sposób podeptałbym wszystko, w co wierzę. Zrozumiałem wtedy, że muszę opuścić mój kraj. W ten sposób wypełniłem też instrukcje mojego nauczyciela, który powiedział mi, że po ukończeniu pięćdziesiątego roku życia powinienem wycofać się z polityki i skoncentrować na studiach religijnych. Mogłem to zrobić tylko uciekając z Tybetu, gdyż Chińczycy przejęli niemal całkowitą kontrolę nad moim życiem.



--------------------------------------------------------------------------------

Podsumowując: kiedy byłem chłopcem, prowadziłem bardzo samotne życie, ponieważ uwięziono moich nauczycieli i asystentów i zamknięto nasz klasztor. Jako młody mężczyzna pracowałem, jak niewolnik, na polach i nie mogłem realizować swego powołania. Jako człowiek starszy, choć miałem szczęście, piastując wysokie stanowiska powierzone mi przez władze chińskie, musiałem robić i mówić rzeczy, które raniły mi serce. Robiłem je przez pewien czas, ponieważ tylko w ten sposób mogłem służyć moim rodakom i chronić naszą tradycję. Ale moi rodacy cierpią, ponieważ nie mogą swobodnie praktykować naszej religii i żyć zgodnie z naszymi tradycjami. W tej sytuacji nie mogłem zostać. Musiałem opuścić mój kraj.



--------------------------------------------------------------------------------

Znają Państwo ostatnie wydarzenia w Tybecie. Szeroko informowały o nich międzynarodowe media (załączam wycinki prasowe). Boję się konsekwencji tego, że mówię do Państwa tu, w Ameryce. Mnisi i moi najbliżsi w Tybecie nie mogą korzystać z praw i wolności, jakie zapewniają Stany Zjednoczone.



--------------------------------------------------------------------------------

Mam nadzieję, że rząd Chin pozwoli na prawdziwą wolność religii w Tybecie. Modlę się, by Jego Świątobliwość Dalajlama wrócił do naszego kraju. Dla dobra Chińczyków i Tybetańczyków. Modlę się, by dane mi było zrobić coś, co pozwoli memu krajowi w uzyskaniu wolności religii. To moje pierwsze wystąpienie publiczne po opuszczeniu Tybetu. Przyjąłem Państwa zaproszenie, ponieważ nadszedł czas, bym powiedział prawdę o sobie, bym zaczął pomagać moim rodakom, korzystając z możliwości, jakie mam tu, w Ameryce.



Bardzo Państwu dzię



...


buddyzmem tybetańskim wiąże się słowo "energia". Otaczający nas świat - ziemia, woda, powietrze - oraz człowiek sam w sobie są skupiskami energii. Istnieje ona w różnych formach, zarówno fizycznych jak i metafizycznych.

Symbole lub bóstwa przedstawiane na tybetańskich malowidłach są personifikacją określonej energii oraz pewnego stanu umysłu. Uosabiają współczucie dla wszystkich istot, miłość, mądrość, oświecony umysł Buddy...



Medytacja



zym jest medytacja? Najprościej: polega ona na wizualizacji określonego symbolu, utożsamieniu się z nim i osiągnięciu stanu jaki on personifikuje. Medytacja jest bardo skomplikowanym procesem umysłowym, wymagającym odpowiedniego przygotowania.

Próba medytacji na podstawie książek, lub przekazu ustnego od osób niekompetentnych może być niebezpieczna. Na zachodzie pojawiło się wielu samozwańczych guru, często czerpiących inspirację z narkotycznych wizji - nie mają oni jednak nic wspólnego z prawdziwym rozwojem duchowym, wprowadzają jedynie zamieszanie.



Mantrajama



antrajama to "droga mantr". Mantry to specyficzne ciągi sylab. Recytując je w prawidłowy sposób, można wywołać ukryte w nich energie i powołać je do życia. Są one wyobrażane zazwyczaj jako istoty o ludzkich kształtach, uosabiające subtelne aspekty nauki buddyjskiej.

Najpopularniejsza tybetańska mantra to Om mani padme hum - odmawiana niemalże przez całą ludność tysiące razy dziennie. Wypisana jest na głazach, budowlach, strojach, amuletach... Sylaba om jest starożytną indyjską inwokacją do Najwyższej Rzeczywistości; mani znaczy w sanskrycie "klejnot", "diament"; padme "w lotosie"; hum jest wezwaniem mocy.

Symbolika tych słów jest ogromna. Lotos ma bardzo dużo odniesień do głębi - wyrasta z niewidocznej głębi wody, pełne szlamu, aby na powierzchni rozwinąć się w kwiat. Otwierający się kwiat symbolizuje przejście ze świata niewidzialnego do widzialnego. Mani to świetlisty klejnot, który skupia ogromne energie i wypełnia nimi królestwo lotosu.

Każdorazowe powtórzenie Om mani padme hum przywołuje Najwyższą Siłę, tkwiąca u podstaw egzystencji, a tym samym na nowo wzbudza stan pierwotny.



Z mistrza na ucznia



roga dharmy jest trudna. Niełatwo iść nią samemu. Znalezienie nauczyciela może być szalenie pomocne. W buddyzmie tybetańskim więź między mistrzem a uczniem jest szczególnie ważna. Ma ona głęboki, duchowy wymiar i utrzymuje się również na odległość, nawet po śmierci.Sogjal Rinpocze w "Tybetańskiej Księdze Życia i Umierania" następująco wspomina swojego mistrza: "Dziamjang Khjentse jest fundamentem mego życia (...)

czwartek, 27 stycznia 2011

fragmenty wybrane z dobrodziejstw mysli samego Dalajlamy ...
















(...)Panczenlama żył więc i miał się stosunkowo dobrze. Z tego, co widzieli delegaci, wynikało jednak, że sam Tybet był bardzo chory. To prawda, przebudowano gospodarkę i było znacznie więcej towarów. Nie przynosiło to jednak żadnego pożytku Tybetańczykom, ponieważ wszelkie dobra były w rękach okupantów. O tak, były nowe fabryki, ale ich całą produkcję wysyłano do Chin. Przy wyborze miejsc pod budowę tych zakładów kierowano się wyłącznie względami użyteczności, łatwo więc przewidzieć, jak zgubny miało to wpływ na środowisko. To samo dotyczyło elektrowni wodnych. Poza tym chińskie dzielnice we wszystkich miastach były rzęsiście oświetlone, podczas gdy w dzielnicach tybetańskich, nawet w Lhasie, na pomieszczenie przypadała, w najlepszym wypadku, jedna piętnasto, dwudziestowatowa żarówka. Ale i ona nie zawsze świeciła, szczególnie zimą, kiedy to w tak potrzebną o tej porze roku energię zaopatrywano już tylko wiadome dzielnice.(...)




(...)Jeśli idzie o rolnictwo, to Chińczycy uparli się przy uprawie ozimej pszenicy zamiast tradycyjnego w Tybecie jęczmienia. Powód był bardzo prosty: Chińczycy wolą pszenicę. Wskutek tego, a także dzięki nowym metodom intensywnej uprawy ziemi, przez rok czy dwa zbierano obfite plony, po czym następowała kilkuletnia klęska głodu. Te zmiany spowodowały również gwałtowną erozję cienkiej warstwy żyznej gleby: ogromne połacie tybetańskich pól stały się jałową pustynią.(...)



(...)Inne bogactwa naturalne, na przykład lasy, eksploatowano w podobny sposób. Szacuje się, że od 1955 roku wycięto niemal pięćdziesiąt milionów drzew, a miliony hektarów ziemi dokładnie oczyszczono z wszelkiej roślinności. Spektakularnie rozwinięto hodowlę na niektórych pastwiskach zaczęto hodować dziesięć razy więcej zwierząt niż dotychczas. Ale w innych miejscach wyeksploatowane środowisko nie mogło już wyżywić żadnych zwierząt. Załamała się równowaga ekologiczna. Wszechobecne niegdyś, zrośnięte z krajobrazem stada jeleni, kjangów i drongów oraz olbrzymie klucze dzikich kaczek i gęsi zniknęły po prostu bez śladu.(...)



(...)Wiemy dziś, że w Tybecie stacjonuje ponad trzysta tysięcy chińskich żołnierzy; wielu z nich na stale kwestionowanej granicy z Indiami, ale co najmniej pięćdziesiąt tysięcy o dzień drogi od Lhasy. Poza tym Chińczycy mają w Tybecie trzecią, lub nawet większą, część swego arsenału nuklearnego. Ponieważ Tybet ma jedne z najbogatszych na świecie złoża uranu, ogromne połacie kraju są zagrożone przez radioaktywne odpady z chińskich kopalń. W Amdo, północnowschodniej prowincji, w której się urodziłem, powstał największy gułag ludzkości niektóre szacunki podają, że jest wystarczająco wielki, by uwięzić w nim dziesięć milionów osób.(...)



(...)Po przybyciu do Ameryki, 21 wrzesnia 1987 roku, wygłosilem swoje przemówienie na kapitolu. przedstawione w nim propozycje nazywa się dziś Pięciopunktowym Planem Pokojowym. wygląda on tak:

Przekształcenie całego Tybetu w strefę pokoju.

Odstąpienie od polityki przesiedlania chińskiej ludności, która zagraża istnieniu Tybetańczyków jako narodu.

Poszanowanie dla podstawowych praw człowieka i demokratycznych swobód Tybetańczyków.

Odtworzenie i ochrona środowiska naturalnego Tybetu, odstąpienie przez Chiny od produkcji broni nuklearnej oraz składowania radioaktywnych odpadów w Tybecie.

rozpoczecie powanych rokowan, dotyczacych przyszlego statusu Tybetu i stosunkow miedzym narodami tybetanskim i chinskim.





Oto kluczowe elementy proponowanej przeze mnie Strefy Ahimsy:

Cały płaskowyż tybetański zostanie zdemilitaryzowany.

Na terenie płaskowyżu tybetańskiego zakazane będzie produkowanie, testowanie i składowanie broni nuklearnej i innego uzbrojenia.

Płaskowyż tybetański zostanie przekształcony w największy na świecie rezerwat przyrody. Wprowadzi się surowe prawa ochrony zwierząt i roślin; eksploatacja zasobów naturalnych będzie z uwagą i dokładnie regulowana, by nie naruszyć równowagi ekosystemu, a na obszarach zaludnionych będzie się prowadzić politykę rozwoju dostosowaną do panujących tam warunków.

Wytwarzanie i wykorzystywanie energii jądrowej oraz stosowanie innych technologii, pówodujących powstawanie niebezpiecznych odpadów, będzie zakazane.

Narodowe bogactwa i polityka służyć będą aktywnemu wspieraniu pokoju i ochronie środowiska. Organizacje, których celem jest wspieranie pokoju i ochrona wszelkich form życia, znajdą w Tybecie gościnny dom.

Tybet będzie zachęcał do zakładania na swym terenie międzynarodowych i regionalnych organizacji, wspierających ochronę praw człowieka.(...)





(...)Moja czwarta propozycja wzywa do podjęcia poważnych wysiłków na rzecz odtworzenia środowiska naturalnego w Tybecie. Tybet nie powinien być wykorzystywany do produkcji broni nuklearnej i składowania radioaktywnych odpadów. Tybetańczycy mają wielki szacunek dla wszelkiego życia. To uczucie wspiera nasza buddyjska wiara, która zakazuje krzywdzenia jakichkolwiek czujących istot zwierząt i ludzi. Przed chińską inwazją Tybet był czystym, przepięknym, nietkniętym sanktuarium życia w jego unikalnym, naturalnym środowisku.(...)



(...)Niestety, w ostatnich latach dzikie zwierzęta zostały niemal całkowicie wytępione, a w wielu regionach dokonano nie dających się naprawić zniszczeń, na przykład wycinając lasy. W kruchym środowisku naturalnym Tybetu dokonano straszliwych spustoszeń. Należy przy tym pamiętać, że z powodu wysokości i suchego klimatu kraju proces rekonstrukcji będzie przebiegał znacznie wolniej niż w położonych niżej, wilgotnych regionach. Dlatego też to, co jeszcze zostało, musi być chronione; trzeba też podjąć odpowiednie kroki, by naprawić skutki barbarzyńskich i bezmyślnych zniszczeń, dokonanych przez Chiny w środowisku naturalnym Tybetu.(...)



(...)Aby to uczynić, należy przede wszystkim wstrzymać produkcję broni jądrowej i, co może nawet ważniejsze, zapobiec składowaniu w Tybecie radioaktywnych odpadów. Chiny najwyraźniej planują nie tylko wyrzucanie w Tybecie własnych śmieci, ale i importowanie ich tam z innych państw za twardą walutę. Niebezpieczeństwo, jakie to ze sobą niesie, jest zupełnie oczywiste. Zagrożone są nie tylko obecne, ale i przyszłe pokolenia. Ponadto nieuchronne lokalne problemy mogą z łatwością przekształcić się w katastrofę na skalę światową. Przekazywanie odpadów Chinom, które wprawdzie mają dostęp do ogromnych, słabo zaludnionych obszrów, ale też dysponują prymitywną technologią, może okazać się bardzo krótkotrwałym rozwiązaniem.(...)



(...)Choć powiedziałem, że po części jestem marksistą, to gdybym miał brać udział w wyborach, głosowałbym na którąś z partii ekologicznych. Jednym z najbardziej pozytywnych wydarzeń na świecie w ciągu ostatnich lat jest rosnąca świadomość ważności Natury. Nie ma w niej nic świętego. Dbanie o naszą planetę nie różni się od dbania o nasze domy. Skoro my, ludzie, jesteśmy dziećmi Natury, to nie ma żadnego powodu, żebyśmy mieli działać przeciwko niej. Dlatego też mówię, że środowisko naturalne nie jest sprawą religii, etyki czy moralności. To są luksusy, ponieważ możemy bez nich przetrwać. Ale nie przetrwamy, jeżeli nadal będziemy działać przeciwko Naturze.(...)



(...)Musimy w to uwierzyć. Jeżeli zburzymy równowagę Natury, ludzkość będzie cierpieć. Poza tym musimy pamiętać o następnych pokoleniach: czyste środowisko to takie samo prawo człowieka, jak każde inne. Jesteśmy zatem odpowiedzialni przed naszymi dziećmi za to, by przekazać im świat tak zdrowy jeśli nie zdrowszy jak ten, który sami zastaliśmy. Nie jest to wcale takie trudne, jak mogłoby się wydawać. Choć to, co możemy zrobić jako jednostki, jest ograniczone, to moc powszechnego działania nie ma granic. Do nas, poszczególnych ludzi, należy zrobienie tego, co możemy nawet jeśli możemy bardzo niewiele. Jeżeli wyłączanie światła w pustym pokoju wydaje się drobiazgiem, nie znaczy to, że nie powinniśmy tego robić.(...)



(...)Jako buddyjski mnich uważam, że wiara w karmę jest bardzo użyteczna w codziennym życiu. Uwierzywszy raz w związek między pobudkami a ich skutkiem, będziesz zwracać znacznie większą uwagę na to, jakie skutki mają twoje czyny zarówno dla ciebie, jak i dla innych. Tak więc, pomimo tragedii Tybetu, znajduję w świecie wiele dobra. Szczególnie dodaje mi otuchy fakt, iż wiara w konsumpcję jako cel sam w sobie zdaje się ustępować zrozumieniu, że my, ludzie, musimy chronić zasoby Ziemi. To naprawdę niezbędne. Ludzie są dziećmi Ziemi. Chociaż do tej pory nasza wspólna matka tolerowała zachowanie swoich dzieci, dziś daje im do zrozumienia, że jej cierpliwość jest na wyczerpaniu. Modlę się, bym pewnego dnia mógł zanieść to posłanie troski o środowisko i o innych ludzi mieszkańcom Chin. Ponieważ buddyzm z pewnością nie jest Chińczykom obcy, wierzę, że naprawdę mógłbym im służyć. Poprzednik ostatniego panczenlamy prowadził ceremonię inicjacji Kalaczakry w Pekinie. Gdybym ja miał to zrobić, nie byłby to precedens. Jako buddyjski mnich troszczę się o wszystkich członków ludzkiej rodziny i, zaiste, o wszystkie cierpiące istoty.(...)



(...)Od dawna konsekwentnie mówię o konieczności poszanowania i ochrony środowiska naturalnego w Tybecie. Wielokrotnie ostrzegałem przed skutkami rabunkowej eksploatacji bogactw płaskowyżu tybetańskiego. Nie powodowała mną egoistyczna troska o Tybet. Nie ulega bowiem wątpliwości, że każde zakłócenie równowagi ekologicznej w Tybecie odbije się nie tylko na nim, lecz na wszystkich sąsiednich regionach Chin a nawet na innych państwach. To smutne i godne pożałowania, że trzeba było straszliwej powodzi, by władze chińskie zdały sobie sprawę z konieczności chronienia środowiska naturalnego. Z radością witam zakaz karczowania tybetańskich lasów i mam nadzieję, że za tymi, spóźnionymi niestety, krokami pójdą następne inicjatywy, mające na celu ochronę kruchego ekosystemu Tybetu.(...)





...